Naprawa komputera – dzień trzeci
0

Za oknem już dawno ciemno, a ja dostaję z naprawy swój komputer. Komputer, który nie potrafił wystartować ze względu na nową płytę główną.

Wiedziałem, że tej nocy nie zmrużę oka. Byłem za bardzo ciekaw, czy mój plan się powiedzie. Dla przypomnienia – do komputera miałem podpięte dwa dyski. Pierwszy był tam od zawsze i zawierał wszystkie moje dane. Drugi miał 13 lat i był w nim od kilku godzin. I to za jego pomocą miałem uchronić swoje pliki przed formatem.

Ustawiłem w BIOSie co konieczne i włożyłem do napędu płytę z Windows XP SP1, bo taką miałem. Takich instalacji wykonywałem już dziesiątki, ale tym razem musiałem być wyjątkowo czujny.

Instalator wykrył automatycznie Windows XP na 13-letnim dysku, który dostał literkę… J. Na liście wykrytych partycji był totalny galimatias – C był C, C był D, D był E, E był F, D był G… Dlatego dyski w systemie nie powinny się nazywać tak samo, jak literki przyporządkowane im przez Windows .

Sformatowałem stary dysk i sprawa potoczyła się po mojej myśli. Windows się uruchomił i poprzez Mój Komputer miałem dostęp do wszystkich danych. Uff. Kopiowanie zostawiłem sobie jednak na kolejny dzień, bo było już późno.

Kolejnym dniem była sobota. Nim zabrałem się za wykonywanie kopii, przygotowałem starego lajfboksa do wymiany. Lajfboks pierwszej generacji, który dzisiaj już (niestety?) nie jest oferowany. Skrzynka była u mnie 6 lat i zasłużyła na emeryturę. Wziąłem instrukcję obsługi, która ku zdziwieniu przez tyle lat się nie zawieruszyła. Nie miałem płyty z sterownikami oraz jednego mikrofiltru (w zestawie były dwa). Mikrofiltr to dziwna sprawa. Bez niego nie można podłączyć telefonu stacjonarnego i Neostrady – w pierwszym zaczyna coś trzeszczeć, drugi nie połączy się z internetem. Podłączenie małego „klocka” załatwia sprawę.

Przygotowałem co trzeba i rodzice pojechali na wymianę. Ja tymczasem podłączyłem do komputera przez USB dysk zewnętrzny o pojemności kilkuset gigabajtów i rozpocząłem proces kopiowania. Najdłużej zeszło na folderze AppData, ale też bardzo mi na nim zależało. Nie mam czasu na bawienie się w dostrajanie ustawień każdego programu. A może ściągać po kolei tuzin wtyczek dla Frajerfoksa? Nie, dzięki.

Cały proces trwał z kilka godzin, ale zgrałem co chciałem. Dostałem też nowy lajfboks. Lajfboks drugiej generacji.

Jeżeli nie musicie – nie bierzcie go.

Facet z biura obsługi klienta zauważył, że nie dałem mu jednego mikrofiltra – zabrał sobie z pudełka, które ja dostałem. A jako, że teraz w zestawie jest tylko jeden filtr, ja zostałem bez żadnego.

Drugie rozczarowanie – w zestawie nie ma adaptera, który umożliwiałby bezprzewodowe połączenie przez usb (kiedyś takowy dołączali). Mój misterny plan poszedł się jebać. Miałem (teraz już spalony) kabel telefoniczny poprowadzony przez wywiercony otwór z sąsiedniego pokoju. Z czasem przez ten otwór pociągnięto jeszcze kabel z anteny, więc jego średnica zmniejszyła się do zera. A ponadto zastawiony jest szafą. Nie chciałem za wiele kombinować, bo za dwa tygodnie kończy mi się z Telekomunikacją umowa i sprzęt będę musiał zwrócić. Chciałem więc połączyć bezprzewodowo. Nie da rady.

Po tych kilku przeciwnościach losu, postanowiłem komputer przenieść do pokoju gościnnego .

Nie żebym był niegościnny, ale na razie nikogo nie zapraszam .

Podłączam dumnie komputer, podpinam neostradę. Wcześniej odłączam telefon stacjonarny, bo nie mam mikrofiltru. Kolejny problem na horyzoncie.

Windows XP nie potrafił zainstalować sterownika Ethernet, a tylko w ten sposób można się połączyć z internetem (drugi sposób to oczywiście wifi, ale bez adaptera nie da rady).

Drobna uwaga – myśląc o Windows XP, myśli się od razu o wersji SP2. To właśnie ten Service Pack dał temu systemowi wiele dobrego, przez co Microsoft potraktował to jak nowy system, udzielając dłuższego wsparcia technicznego. Windows XP bez żadnych poprawek był gównem, o czym niewiele osób wie. SP1 był nieco ulepszonym gównem. Ja miałem SP1.

Próby ręcznego zainstalowania sterowników kończyły się fiaskiem. No to co – wifi w telefonie i jedziemy.

Kolejne rozczarowanie – muszę podać hasło rejestracji, żeby uruchomić internet. Hasło, które dostałem 6 lat temu, które kiedyś gdzieś miałem, ale zaginęło. Hasło, które wpisuje się tylko raz. Hasło, którego nie miałem. Ale które zapisałem sobie na jednym serwisie internetowym (chmura).

Nie korzystam z mobilnego internetu w telefonie, ale tamtego dnia byłem zmuszony. Na domiar złego jeszcze Google Play się odezwało, które akurat musi ściągnąć bardzo duży plik z sieci.

Nie chcę widzieć rachunku za tamten dzień .

Wszedłem na stronę swojej chmury i szybko znajduję co chciałem. Hasło zapisałem, wpisałem do lajfboksa – mam internet. Szkoda tylko, że wciąż w telefonie.

Uwierzcie czy nie, ale niemal cały dzień mi na tym zleciał. Byłem już zmęczony i poszedłem spać. Nazajutrz chciałem robić format.

  • Post a comment

    Threaded commenting powered by interconnect/it code.

Powered by WordPress | Designed by: Free WordPress Themes | Compare Free WordPress Themes, Compare Premium WordPress Themes and