Po udanej zabawie z Saints Row 3 (oceniłem na 5-/5) postanowiłem pójść za ciosem i jak najszybciej zagrać w kolejną część przygód Świętych. Byłem ciekaw, co programiści wymyślili, bowiem w SR3 ustawili sami dla siebie wysoko poprzeczkę. I do tej poprzeczki nawet się nie zbliżyli.
Gra szczerze mnie rozczarowała, nie tego oczekiwałem. Dograłem do końca, ale tylko dlatego, żeby poznać losy bohaterów. Ocena: 3/5.
Spojler | DupaPokaż> |
---|---|
Na początku już mały minus za wymagania gry. Według nich, mój komputer nawet nie łapał się na minimalne, ale mimo to zagrałem. Wiadomo, nie była to gra 60 fps + ustawienia na najwyższym poziomie, ale grało się komfortowo, lag był akceptowalny.
Wprowadzenie było stanowczo za długie. No i drugi minus, w SR3 na koniec można było wybrać szczęśliwe zakończenie albo fatalne zakończenie. Pisałem w recenzji SR3, że wybór (szczęśliwego) był oczywisty, jednak wybór był. A tutaj już na samym początku pojawiają się postacie, które w fatalnym zakończeniu zginęły. Twórcy wdepnęli w bagno i nie wiedzieli jak z niego wyjść? Mimo to początkowa akcja fajna (dlaczego tylko w tej misji jeden jedyny raz był możliwy szturm przez drzwi połączony z zwolnieniem czasu?) i już od razu super zgranie muzyczne Aerosmitha „Don’t want to miss a thing” (proszę porównać teledysk z akcją misji). No i potem ot tak zostajemy prezydentem Ameryki. Huh? Przy okazji jeszcze przylatują kosmici, którzy nas porywają, a planetę niszczą jednym strzałem. Wchodzimy więc do czegoś w rodzaju Matrixa i tam siejemy spustoszenie. W tym momencie potencjalny kupca gry (gra kosztowała na początku 125 zł!) może czuć się oszukany, bowiem jesteśmy w tym samym mieście co w SR3, które przeszło jedynie niewielką metamorfozę. Pojazdy w większości te same, mini gry niemal żywcem skopiowane, a te nowe w postaci zręcznościówek to bardziej wkurzają niż bawią. Jedyne co naprawdę się zmieniło to misje główne. Czy warte tylu pieniędzy? SR4 kontynuuje fabułę z poprzednich części, więc fajnie było zobaczyć stare twarze z SR3 (Oleg nokautuje fana), ale z drugiej strony przez całą grę było sporo odwołań do SR1 i SR2, które wyszły jedynie na konsole, więc znowu gracz czuje się jak we mgle. Historia opowiedziana w grze jest kiepska, mocno naciągana (kosmita porywa Johnny’ego już na początku SR3). Duży spadek w stosunku do poprzednika, gdzie było kilka zwrotów akcji. Jedyne co tutaj mi się spodobało, to niedoszły finał – niby wszyscy gotowi na ostateczne rozprawienie, ale potem wszystko się pochrzaniło i trzeba było się ewakuować. To było naprawdę dobre. Gra się niemal tak samo jak SR3, dużo podobieństw, ba, nawet niektóre pliki gry mają w nazwie „SR3”. Największą nowością są super moce, które sprawiają, że wszelkie pojazdy w grze są bezużyteczne, bo szybciej jest się przemieścić przy pomocy supersprintu i superskoku. Przy okazji zbieramy setki rozsianych po mieście przedmiotów, co niektórzy w internecie określili jako „podobałoby się tylko 12-latkowi”. Gra w moim odczuciu jest dużo poważniejsza od poprzednika, gdzie morda sama się śmiała co jakiś czas, a tutaj musiałem się męczyć skakaniem po budynkach by zbierać przedmioty. Saints Row przeszedł ogromną zmianę – na początku seria była zwykłym klonem GTA, z autami i strzelaninami, ale było się prawdziwym gangsterem. Potem poszli w kierunku kontrowersji, rozpierdolu i humoru, by teraz tworzyć mieszankę Matrixów, Star Treków i Supermanów. Największym minusem gry jest to, że nazywa się Saints Row, bo oceniam ją właśnie pod względem poprzednika. Jak słusznie zauważono w filmie niżej, ta gra była by dobra jako spin-off, czyli zupełnie nowa gra, w której występuje jedynie kilka postaci z poprzednich części, a nie jako kontynuacja Saints Row. W moim odczuciu historia nakreślona w dodatku „Enter the Dominatrix” (pierwotnie był planowany do SR3, ale w trakcie tworzenia programiści doszli do wniosku, że z tego można stworzyć nową grę i zarobić więcej kasy – tak oto mamy SR4, ale dodatek w skromnej wersji został wydany do SR4) była by ciekawsza. SR4 ma być ostatnią grą z obecnymi postaciami i wątkami, które były tworzone przez 10 lat, co można łatwo odczuć w grze, gdzie jest od cholery nawiązań do poprzednich części. Póki co o SR5 nie wiadomo nic, ale będą musieli rozpocząć jakąś nową historię, bo z tego gówna do którego weszli, wybrnąć się nie da (chyba, że w sposób absurdalny jak wspomniane już porwanie Johnny’ego przez kosmitów w SR3). Stąd też z mojej strony gra otrzymuje tróję. Zastanawiam się, czy przy tworzeniu gry programiści choć raz się nie zatrzymali i powiedzieli „chwila, czy my idziemy w dobrym kierunku?”. A oto fajny film o przemyśleniach co do SR4. W pełni zgadzam się z autorem. Warto posłuchać.
|
Mi w SR4 nie podobała się ta „alternatrywna rzeczywistość”, taka gra dla funu bardziej, aczkolwiek słabsza niż trójka.
Zagrałem ostatnio w SR Gat Out Of Hell. Myślałem, że będzie to historia wyjaśniająca co dokładnie stało się z Gatem w SR3. No cóż, autorzy brnęli z fabułą dalej w ślepy zaułek.
Nie ma co się rozpisywać, gra na kilka godzin (tak, można ją przejść nawet w jeden długi wieczór!). Jak na grę która w dniu premiery kosztowała 75 zł to kpina. Nie powiem, latanie, bieganie i tąpnięcia sprawiały mi frajdę, ale nie jest to coś, co powinno nazywać się Saints Row.
Nic dziwnego, że Saints Row 5 nie wyjdzie nigdy.
[…] Deep Silver (to oni odpowiadali m.in. za Sacred (świetny), Sacred 2 (pogrzebany), Saints Row 4 (moja ocena: 3/5) ). Jeśli dobrze pamiętam, początek współpracy był taki: Techland potrzebował […]