Bezrobotni studenci
2

Dzisiaj niepoprawnie politycznie.

Jesteśmy po 1. września i 1. października, co oznacza, że dzieci małe i duże wróciły do swoich szkół. I wraz z powrotem do nauki tych dużych, po raz n-ty rozpoczęła się debata pod tytułem „studia nic nie dają”.

Miałem okazję oglądać jedną z debat na programie TVP Info. Oczywiście, gadanka znana wszystkim, że nie ma pracy, że studenci z ładnymi dyplomami pracują za sprzedawców itd. Znajoma, która jest po zawodówce i pracuje w sklepie, mówiła jak widziała CV osoby, która chciała u nich się zatrudnić. CV całkiem, całkiem wraz z wykształceniem wyższym…

W jednym ze sondaży wyczytałem, że 80% rodziców chce posłać dzieci na studiach. Innymi słowy, 80% społeczeństwa „będzie zarządzać”, a 20% „będzie zarządzanym”.

W polskim szkolnictwie problem jest na każdym szczeblu edukacji. Zacznijmy od podstawówki. Jak słusznie zauważył jeden z gości zaproszonych do programu TVP Info, z bardzo długim tytułem przed nazwiskiem, podstawowymi umiejętnościami człowieka są język polski (aby umieć się komunikować) oraz matematyka (aby coś policzyć) i z tym należy się zgodzić. Racja, nie trzeba być orłem, ale coś trzeba wiedzieć. I to kuleje. Choćby np. z tego względu, że materiał do nauki jest bardziej okrojony w stosunku do tego, co ja się uczyłem albo co moi rodzicie się uczyli. Od dzieci mniej się wymaga niż kiedyś. A jeżeli się mniej wymaga, to się mniej umie. Mimo to problemem w podstawówkach jest zwykła tabliczka mnożenia, którą wystarczy wykuć na pamięć i zrozumieć jak działa. Tymczasem jak spotkałem kilku studentów, którzy robili praktykę jako nauczyciele matematyki, to wszyscy zgodnie mówili, że dzieciaki nie ogarniają. Choćby taki przykład:

___ / 9 = 9

I wstaw w lukę właściwą liczbę. Nie wiedzą. Kilka miesięcy temu spotkałem swoją byłą nauczycielkę z gimbazy. Potwierdziła to.

Skoro materiał do nauki okrojony, to sprawdzianów trudnych (przynajmniej jak na nasze uczniowskie czasy) nie robią, a więc dzieci zdają do gimnazjum. I tutaj pojawia się problem. Osoba kończąca gimnazjum ma jakieś 16 lat (a po wspaniałej reformie p. Tuska już 15). W tym wieku ma się w głowie jeszcze głupoty, ale mimo to należy podjąć decyzję, jaki zawód chcemy wykonywać. I tak:

Do zawodówki trafiają ci, którzy są przekonani, że chcą wykonywać określony zawód oraz, za przeproszeniem, ale taka prawda, najgłupsi, którym się nie chce uczyć.

Do technikum idą z kolei ci, którzy chcieliby mieć zawód i maturę. Czyli 3 lata zawodówki i 3 lata liceum skompresowane w 4 lata.

Do liceum pójdą ci, którzy chcą się uczyć i wiedzą, że po samym liceum nic nie ma.

I tutaj już jest największy błąd. Po pierwsze należałoby zwiększyć rangę zawodówki, bo naprawdę z przykrością się patrzy, jak do tej szkoły chodzi hultaj, który gimnazjum zdał na dwójach i „musiał gdzieś iść”. Następnie powinno się zwiększyć poziom na technikach, bo osoba, która na tym etapie nauki zdobywała przeważnie oceny 3-4, z pewnością nie zechce kończyć tutaj swojej przygody ze szkołą. No i wreszcie zaostrzyć kryteria na licea, bo po liceum jakieś 90 kilka procent pójdzie na studia.

Trafiamy na studia, które są takim wielkim problemem.

Więc. Dlaczego tyle osób po studiach jest bezrobotnych albo pracuje na kasie?

Odpowiedź jest prosta. Nie chodzi o to, że jesteśmy na studiach, ale na jakich studiach. Niż demograficzny i te sprawy powodują, że uczelnie muszą obniżać progi punktowe i otwierać/zamykać kierunki, na które są osoby chętne/nie ma chętnych. Wiadomo, osoby chętne = kaska dla szkoły. A o to chodzi. Na dalszy plan odchodzi to, żeby uczyć tego, co się przyda młodym ludziom.

Dam taki logiczny przykład. Załóżmy, że mamy kierunek administracja, bardzo popularny. Co roku kierunek ten będzie kończyć 100 osób w pewnej miejscowości. Łatwo policzyć, że za rok 100 osób będzie po tym kierunku i zajmą one większość wolnych stanowisk. Po roku mamy już razem 200 osób i ci, którzy teraz odbierają dyplom, jeszcze znajdą jakieś wolne krzesełko w urzędzie. Ale potem mamy już 300, 400, 500… 1000… Wreszcie dojdzie do tego, że nie będzie wolnych stanowisk na tej posadzie, bo wszystkie młode osoby po studiach je zajęły i raczej nie oddadzą. A licznik będzie wciąż rósł. 1100, 1200… A dopóki kierunek będzie popularny, nie będzie on zamknięty. 1300, 1400…

I tutaj problem. Większość krzykaczy ukończyła kierunki bez perspektyw. Zatem który kierunek ma perspektywy? Trudno to określić, gdyż z tego co wiem, w Polsce nie są prowadzone rankingi „który zawód będzie potrzebny za X lat”. W Niemczech jest. I to z dużą dokładnością.

Ja zasugerowałbym wybranie kierunku, który jest wymagający, na który byle kto się nie dostanie lub nie utrzyma. Studia to wciąż nauka, a niektórzy o tym zapominają. Ile razy słyszałem przechwałki w autobusie, jak „my to imprezujemy dosyć często na studiach, tylko jak sesja potem przyjdzie to musimy się uczyć”. Gratuluję podejścia do przyszłego zawodu – kelnerki.

Czy po niewymagających studiach należy wymagać dobrej pracy? Trzeba zacząć od zmiany nastawienia społeczeństwa, by zmniejszyć bezrobocie po studiach.

Comments
  • Najciekawsze wpisy 2013 | Kącik NC 29 grudnia 2013 at 00:30

    […] Rozkminiłem również, dlaczego tak wiele młodych osób idzie dzisiaj na studia, a potem nie potrafi znaleźć roboty. Głównie to chore ambicje rodziców, wybór studiów, o których z góry wiadomo, że nic po nich się nie ma oraz problem w szkolnictwie na poziomie podstawówki! […]

  • […] październiku poruszyłem temat bezrobotnych studentów. Powodem zajęcia się tego tematu, była jedna z debat telewizyjnych. Debata jak każda inna – […]

  • Post a comment

    Threaded commenting powered by interconnect/it code.

Powered by WordPress | Designed by: Free WordPress Themes | Compare Free WordPress Themes, Compare Premium WordPress Themes and