Dead Island Riptide recenzja
2

Xanthi: @paNCzut zostaw te zombiaki juSZ :joy:

Kto pamięta grę Dead Island? Wydana w 2011 r. przez polski Techland gra o zabijaniu zombiaków była wówczas „czymś”. Ba, nie przypominam sobie, by wtedy motyw zombie był tak popularny jaki dziś, gdzie masz wrażenie, że w Play Store co druga gra jest o rozbijaniu nieumarłych w drobne ćwiarteczki.

Gra była czymś nie dlatego, że była o zombie, ale była dobrze grywalna i została dosyć ciepło przyjęta przez recenzentów. Polska gra, która zdobywa uznanie na świecie? Nie, to nie „Wiedźmin”, a „Dead Island”, który sprzedał się nakładem 5 milionów egzemplarzy (wg Wikipedii, stan na 2014 r). Techland oraz wydawca Deep Silver stworzyli markę, która wydawała się idealna do znoszenia złotych jaj. Powstawały kolejne dodatki, w tym w szczególności dodatkowa kampania oczami antagonisty gry (grałem, dziś nic nie pamiętam ), różne minigry, komiksy, w planach był nawet film… Naturalnym jest więc, że musiała powstać druga część gry, która ukazała się dwa lata po premierze pierwszej gry.

Jeśli nie grałeś wcześniej w Dead Island 1 miej na uwadze, że poniżej mogą być spojlery!

Przypomnijmy najpierw, jak zakończyła się pierwsza część gry…

Bohaterowie wsiadają w helikopter i lecą przed siebie w siną dal. Wyspa Banoi została objęta strefą kwarantanny, więc teoretycznie można zabić wirus mutujący ludzi w zombie w zarodku. Jednak zakażenie poszło dalej, o czym dowiadują się bohaterzy, gdy musieli zrobić nieplanowany postój na morskim okręcie.

Do czwórki bohaterów dołącza kolejny odporny i wspólnie trafiają na inną tropikalną wyspę, na której już pojawił się wirus zombie. Cel pozostaje zatem bez zmian – wyrwać się czym prędzej z przeklętego miejsca.

O ile Dead Island 1 został przyjęty ciepło, tak Riptide spadł w ocenach o jedno oczko. Chodzi o to, że Riptide, poza drobnymi wyjątkami, nie różni się niczym większym od swojego poprzednika. Cytując pewnego recenzenta „wystarczy skopiować recenzję Dead Island i nazwać ją recenzja Dead Island Riptide”. Jeśli więc ktoś zagrał w Riptide w 2013 roku, rzeczywiście miał prawo czuć się urażony. Jest nowa fabuła, nowa mapa, kilka nowych przeciwników, ale mechanika gry pozostała bez zmian.

Jedną z nielicznych nowości, która szczególnie zasługuje na wyróżnienie, jest wpleciony w rozgrywkę tryb obrony kryjówki. Razem z naszymi kompanami bronimy naszej bazy przed coraz to mocniejszymi atakami. Kryjówkę możemy chwilowo wzmocnić siatkami czy karabinem maszynowym, ale największą wartością dodaną stanowią umiejętności naszych kolegów – a mogą oni być skuteczni, jeśli dostarczymy im co jakiś czas kilka przedmiotów, o które proszą. Bardzo fajny tryb gry, szkoda tylko, że można go jedynie wywołać kilka razy w trakcie wątku fabularnego.


Na początku się ciebie bałem, ale teraz dawaj na pięści!

Fabularnie gra jest OK – nie można przecież za dużo wymagać od gry, w której głównym celem jest ujście z życiem. W przeciwieństwie do pierwszej części, wraz z naszymi towarzyszami wędrujemy od kryjówki do kryjówki. Tworzy to klimat „trzymajmy się razem, a damy radę”, który w poprzedniej części tak nie wyglądał (w każdej kryjówce była grupka osób i nie przemieszczali się oni).

W Riptide uświadczymy także tryb wieloosobowy w postaci kooperacji – podłączamy się pod innego gracza i wykonujemy jego fabułę. Ma to sens jednak tylko, jeśli mamy grających znajomych, bo gra z losowymi osobami kończy się tak, że każdy biegnie w swoją stronę i to na tyle kooperacji . Współpraca przydaje się, jeśli chcemy wyruszyć w głąb dżungli, bo część miejsc jest naprawdę niebezpieczna, bo w przeciwieństwie do gier RPG mimo, że gracz zdobywa kolejne poziomy doświadczenia, przeciwnicy są cały czas tak samo wytrzymali. Oznacza to, że w pojedynkę taka wyprawa to naprawdę wyzwanie. Szkoda, że deweloperzy nie pomyśleli o możliwości dobrania bota do takich eskapad. Ale skoro nie było tego w DI…

Podczas grania miałem wrażenie, że pierwsze 50%-60% czasu rozgrywki było dobrze zaprojektowane i urozmaicone. Potem jednak zaczęło wiać nudą. Misje stały się mniej rozbudowane, a powiedzmy sobie szczerze, ilu nieumarłych można ubić i się nie znudzić? Prędzej czy później i to się znudzi, w efekcie czego blisko końcówki gry wykonujemy po prostu główne misje, na które docieramy biegiem obok hordy przeciwników, bo komu chce się z nimi na tym etapie bawić…

O grafice oraz oprawie dźwiękowej nie wypowiadam się, gdyż jest ona na poziomie Dead Island. Może poza małym detalem – w grze nie ma minimapy! Chociaż wcześniej była! Nie wiem co za geniusz wpadł na pomysł, by ją usunąć.

Podsumowując, jeśli podobnie jak ja, graliście dawno temu w Dead Island, a nie mieliście okazji sięgnąć po Riptide – czas uzupełnić swoją grową biblioteczkę. Jeśli z kolei w żadną z nich nie graliście, naprawdę zachęcam do zagrania w DI, a po jej przejściu… Zróbcie sobie przerwę od zombiaków, najlepiej kilka lat. Granie zbyt szybko w Riptide może powodować znużenie zabawą, bo „to znowu to samo”. Jak dla mnie solidne 4/5. W sam raz na długie wieczory.

Comments
  • NC 2 grudnia 2018 at 17:44

    W ramach dygresji dodam jeszcze, że grę miałem z CDA w postaci kopii na płycie oraz klucza Steam – i właśnie pewnego pięknego dnia zauważyłem, że mam w Steamie taką grę i chciałem w nią zagrać. Z jakiś przyczyn nie działało jednak pobieranie, więc płyta w napęd i jedziemy już, można rzecz, oldskulowo .

  • […] koniec zeszłego roku zrecenzowałem Dead Island Riptide, grę, która była kontynuacją Dead Island. Gra okazała się sukcesem i […]

  • Post a comment

    Threaded commenting powered by interconnect/it code.

Powered by WordPress | Designed by: Free WordPress Themes | Compare Free WordPress Themes, Compare Premium WordPress Themes and