Wiecie, myślałem że dziś będzie spoko dzień. Do południa w pracy, potem coś poogarniam i wieczorem siądę do komputera, by coś zagrać.
Tak myślałem do momentu, w którym wróciłem z pracy. Godzina 16, już ciemno, ale coś jeszcze widać. Pada lekki śnieżyk połączony z mżawką. Skręcam w osiedle, ale w oddali widzę pojazdy na sygnale. Gdy zaparkowałem samochód, byłem niedaleko sygnałów świetlnych. Podchodzę bliżej – policja, karetka, wóz strażacki, samochód na awaryjnych. Jestem po drugiej stronie ulicy od miejsca zdarzenia i czuję wewnętrzny niepokój widząc, że wykonywana jest na kimś akcja ratunkowa…
Sekundy później podjeżdża jakiś samochód i wychodzi mężczyzna i kobieta. Idą w kierunku zdarzenia, a przez drogę w nieoznakowanym miejscu przebiegają szybko. Machają do ratowników ręką. Rodzina?
Chodnikiem idzie kobieta w wieku 60 lat. Nie wiem jak to się dzieje, ale w momentach tragedii nawet nieznajomi stają się dla siebie bliscy. Też jest tym widokiem poruszona. Oboje wierzymy, że ta historia będzie miała szczęśliwy finał mimo, że w kierunku poszkodowanego niesiony jest parawan. Nachodzi mnie chwila refleksji i wyznaję „ja boję się jeździć po nocy”. Niewiele widać, każdy się śpieszy, inni kierowcy oślepiają sku*wysyńskymi halogenami albo jadą na zderzaku, piesi chodzą jak chcą… Malutki błąd może kosztować dużo. O wiele za dużo.
Kobieta przyznaje, że martwi się o swojego syna, który często jedzie gdzieś w nocy. Opowiada, że dla niego to takie proste, po prostu wyjść i wsiąść w samochód. Chociaż widać po niej, że w tamtym miejscu o tamtym czasie zobaczyła naocznie, jakie to może mieć konsekwencje.
Rozchodzimy się.
Szczerze? Nie uważam się za wspaniałego kierowcę. Przejechałem już sporo, w różnych sytuacjach byłem, ale wciąż dużo mi brakuje. Nadrabiam za to rozwagą – przy ostrych zakrętach staram się dużo wyhamować; przy przejściach dla pieszych, choćby były puste, zdejmuję nogę z gazu; jeśli warunki są trudne, to pojadę i 50 kmh poza zabudowanym mimo, że za mną sznur wkurwionych kierowców, że musieli akurat mnie spotkać na drodze. Moim celem zawsze jest bezpieczna podróż. I dlatego najbardziej martwi mnie to, że nawet jeśli ja zachowam się jak najbardziej poprawnie, tak z naprzeciwka ktoś może jechać „na czołówkę”. I co wtedy? …
Wiecie, raz jadąc do swojej kobiety po takich wiochach, gdzie latarnie albo nie świecą, albo świecą gdzieś na pobocze zamiast na drogę, nie zatrzymałem się przed przejściem dla pieszych, gdy ktoś z naprzeciwka przepuszczał pieszego (właśnie od tamtego momentu zacząłem zwalniać przed przejściami, jak pisałem wyżej). Było to w październiku lub listopadzie, było już ciemno, nie pamiętam czy padało. Widziałem samochód z naprzeciwka, ale myślałem, że się włącza do ruchu lub skręca i dlatego tak wolno jedzie – a on zatrzymał się, by przepuścić pieszego. Ja tego nie zauważyłem i przejechałem, ale na szczęście pieszy nie wszedł na jezdnię. Teoretycznie kierowca przepuszczający pieszego powinien też wziąć poprawkę na samochody z naprzeciwka, tak samo jak pieszemu by korona z głowy nie spadła, gdyby ubrał coś odblaskowego ale trudno – ja popełniłem błąd, który mógł kosztować czyjeś życie.
Od tamtego momentu powiedziałem, pierdolę, wolę jechać z rana.
Wiecie co wydarzyło się dwa tygodnie później? Na tych samych pasach ktoś potrącił 4-letnią dziewczynkę, która szła wieczorem z matką. Dziewczynka poleciała 30 metrów (!) i mimo transportu do szpitala zmarła. Koleś akurat był po narkotykach, ale czy to ważne, skoro matka będzie musiała pochować swoje dziecko… Do prasowego artykułu o zdarzeniu dodano komentarze mieszkańców, że szybka jazda w tym miejscu to codzienność i przejście jest naprawdę słabo oświetlone. Pod tym riposta zarządu dróg – wszystko jest OK, nie wiemy o co ludziom chodzi. I tak odbija się piłeczkę, a ludzie giną.
Dzisiejszy wieczór mija mi w atmosferze refleksji i zadumy. Bo w tym miejscu mógł być każdy z nas. Zarówno po stronie kierowcy, jak i pieszego, bo jak się potem okazało, pieszy przechodził w nieznakowym miejscu, a kierowca był w złym miejscu o złym czasie. Czyli w świetle prawa, kierowca nie jest winny, ale trauma z powodu morderstwa, zostanie do końca życia. Niestety, ale pieszy nie przeżył.
Życie jest ulotne. Zła decyzja, zła sekunda. W domu czekają na poszkodowanego, ale ten przedwcześnie musiał rozpocząć podróż do wieczności. Czy to było konieczne? Czy można było temu zapobiec? To są pytania, które każdy z nas powinien sobie zadać i starać się minimalizować liczbę sytuacji jak wspomniana. Jednak póki choć jeden uczestnik ruchu będzie zachowywać się nierozważnie, takie sytuacje będą się powtarzać w kółko i w kółko, i w kółko.
I w kółko.
Spojler | Pokaż> |
---|---|
Heh, 30 listopada miałem stłuczkę z powodu baby, która wjeżdżała na rondo jednopasmowe! Przyłożyła mi w bok Człowiek jeździ ostrożnie, stara się mieć oczy dookoła głowy, ale tak się nie da.
http://zg112.pl/2017/11/30/kolizja-rondzie-centrum-zielonej-gory-zderzyly-sie-samochody-osobowe-a-pobliskie-drogi-zakorkowaly-sie/
Ej, dlaczego ten wpis nie wyświetla się w RSSie?
EDIT. Nieważne, właśnie się wyświetliło że dodane minutę temu.
Przyznaj się Gudio że to było dla fejmu w lokalnych mediach Też nienawidzę jeżdzić po zmroku, parę razy zamyśliłem się i nie zobaczyłem czy na przejściu ktoś stoi i potem jedno wielkie zdziwienie i hamulec bo pieszy na pasach, od tego czasu pierdolę, zwalniam i dokładnie obserwuję. Swoją drogą jako pieszy widzę że nie ma nikt zamiaru się zatrzymać to nie wchodzę na przejście no ale my możemy jechać pomału i uważać ale ktoś będzie się spieszył, nie obejrzy się i tragedia gotowa.
emil, nawet tutaj było https://kontakt24.tvn24.pl/kolizja-na-rondzie-w-zielonej-gorze-cale-centrum-miasta-zostalo-zakorkowane,3318842,ugc
Jakie lokalne, to już globalne