Kartka z pamiętnika akademikowego 1
4

Drogi pamiętniczku!

Po niespełna dwóch tygodniach spędzonych poza domem, wróciłem na dosłownie 24 godziny. Ciuchy do prania, wziąć to co zapomniałem, zostawić to czego nie będę potrzebować. A w międzyczasie napiszę, co ciekawego się działo w akademiku…

Dzień pierwszy – kwaterujemy się
Ostatnia noc przespana w domu była jakaś taka se. Niewyspany poszedłem na pociąg, potem godzinna przerwa na przesiadkę, bo drugi pociąg spóźniony. Gdy już dotarłem do miasta, które od teraz będzie moim drugim domem, poszedłem na uczelnię odebrać indeks i legitymację. Niby odpowiedni dziekanat otwarty, kolejek nie ma, ale stałem z godzinę w kolejce, bo akurat jakiś ważny rektor tudzież dziekan chciał sobie urządzić pogawędkę z „panią z dziekanatu” w „godzinach otwartych dla studentów”. Potem podróż autobusem do akademika, los chciał, że zamiast jechać od razu na miejsce, to zrobiłem kółeczko w centrum miasta i na miejsce przybyłem dużo później niż chciałem (ale za to widok katowickiego Spodka bezcenny – gęsia skórka na samą myśl, co się tu jeszcze działo kilka dni wcześniej!).

W akademiku kolejka do kwaterowania. Mój numerek to 87, kolejny do zakwaterowania był 53, a do tego komisja przydzielająca pokoje zrobiła sobie godzinną przerwę. W międzyczasie poznało się już kilka osób. Same pierwszaki! Czułem się staro przy nich.

Co ciekawe, już pierwszego dnia na akademiku zdarzył się niemiły incydent – zgon. I to nie taki alkoholowy, a prawdziwy. W sprawę zamieszani Polak, dwóch Ukraińców i Murzyn. Jeden z Ukraińców wdał się w pyskówkę z Polakiem, po czym go popchnął, a ten niefortunnie uderzył głową w mur, tracąc przytomność. Koleś nie reagował na nic, karetka wezwana, ale przyjechała dopiero po pół godziny. W tym czasie poszkodowany sam się ocknął, powiedział dwa słowa i znowu zasnął.

Otrzymałem swój pokój na najwyższym piętrze, podobno ładny, ale bez lodówki. Współlokator w porządku, wzięliśmy piwka i piliśmy na korytarzu, szukając ludzi do integracji. Około godziny 18. spotkałem naszego sąsiada, który był już wykąpany i gotowy do snu. Dwie godziny później pod jego drzwi przychodzi jego nowy współlokator. Puka. Cisza. Po minucie otwiera nasz sąsiad, który był zaślepiony przez korytarzowe lampy.

Kilka osób dołączyło się do integracyjnego piwka, ale że wszyscy byli zmęczeni, to i my położyliśmy się w kimę.

Dzień drugi – poznajemy ludzi
Kolejnego dnia kwaterowały się nowe osoby, więc nasze piętro zaczęło się zapełniać. Piwko, karty i całkiem fajna grupka osób. Śmieszna sytuacja, bo graliśmy w grę karcianą UNO. Ja rzuciłem kartę zmiany koloru (czerwony, zielony, niebieski, żółty). Chciałem żółty, więc krzyknąłem dla beki „ŻÓŁTEK”. Świetne wyczucie czasu miał jedyny Japończyk w całym akademiku, który akurat w tym momencie do nas przyszedł. Beka była niesamowita, ale chyba nie wiedział o co chodzi.

Tego dnia był też pierwszy zgon. Koleś się napierdolił, widać było że ma dość, ale cały czas w siebie wlewał. Odprowadziliśmy go z dwoma chłopakami do pokoju. Położyliśmy go na łóżku, a jego współlokator miał zamknąć pokoju. Ledwo odeszliśmy kilka metrów od pokoju, to nasz koleżka był już za nami – otworzył sobie drzwi z drugiej strony. Jednak pół godziny później odpłynął całkowicie, ale ponownie posadziliśmy go na łóżku, gdzie momentalnie zasnął (w ubraniu). Kolejnego dnia chciał iść na rozpoczęcie roku, ale (o dziwo) mu to nie wyszło.

Dzień trzeci – nie ma imprezy bez nas
Trzeci dzień świętowania – więcej ludzi, więcej alkoholu, była i wódka. Mój współlokator był kierownikiem imprezy. Do końca imprezy nie dotarł. W momencie, gdy robiłem sobie śniadanko na rano (bo z rana mi się nie chce), kolega biegiem wbija do pokoju z tekstem „muszę się położyć”. 10 sekund później już spał.

Skradziona lodówka
Jak już napisałem, w pokoju nie miałem lodówki. Można dać jedzenie przy oknie, ale to raczej rozwiązanie na krótką metę w ciepłe dni. Lodówka by się przydała. Brać z domu? Pojawia się problem przewozu. Kupić? Bieda.

W ten sposób ukradliśmy lodówkę z korytarza. Na korytarzu stało kilka ruskich. Jedną podłączyliśmy, chodziła 5 sekund i się wyłączyła. Zaczęliśmy w nią kopać, to znowu chwilę działała, ale po chwili znowu padała. Przeszukaliśmy pobliskie korytarze i znaleźliśmy kilka lodówek, które stały nieużywane i, co najważniejsze, nie było na nich napisu WŁASNOŚĆ PRYWATNA. Po co ma się marnować? Nam się przyda. Szarpaliśmy się z jedną przez dwa piętra. Na początku były jeszcze siły, żeby ją wlec po schodach, ale później to już obijaliśmy ją na całego. Jeszcze na ostatniej prostej niemal próg wyjebaliśmy. Tak czy siak lodówka dotarła do pokoju i działa. Tylko się trochę nie domyka, więc trzeba nieco silniej przytrzymać dolną część drzwiczek. Albo kopnąć w nie.

Koledzy zza wschodu
W moim akademiku jest całkiem sporo Ukraińców. Osoby, które już mieszkały tam kilka lat twierdzą, że nigdy nie było ich tak dużo, jak teraz. Dobrze wiedzieć, że problem nie dotyczy tylko mojego drugiego domu.

Mogłoby się wydawać, że przyjechali do Polski, by uciekać przed wojną. Oni twierdzą, że wojny w ogóle nie ma, jest tylko na granicy z Rosją, a w pozostałej części Ukrainy życie wygląda niemal tak samo. Przyjechali, bo jak mówią, tutaj się lepiej nauczą. Powinni zacząć od nauki języka polskiego. Niektórzy umieją fajnie po polsku mówić, ale inni nie potrafią za wiele wyszprechować. Jeden Ukrainiec poprosił mnie raz o pomoc przy rejestracji na angielski przez internet. Myślę spoko, 5 minut i wracam na imprezę. Spędziłem tam godzinę. Nie potrafiliśmy się dogadać, on starał się mówić po polsku, ale jak zabrakło mu słowa, to rzucił kilka niezrozumiałych ukraińskich wyrazów licząc na to, że ja zaczaję. Gdy mu odpowiadałem, ten rozpoczął swój wywód od nowa „nie, ty mnie nie rozumiesz, jeszcze raz”. W końcu powiedziałem mu to, co on chciał usłyszeć… Co niekoniecznie było prawdą.

Jako że temu Ukraińcowi pomagałem kilkukrotnie, to ten chciał mi dać w nagrodę za trud piwo. Czemu nie? Jeszcze mówi, że Leszek. No, dzięki bardzo! Po czym ja patrzę, a ten wyciąga Leżajsk z Biedronki. Dumnie stwierdził, że ceny w Polsce są o 10% niższe niż na Ukrainie… Jak on to kurwa wyliczył?

Będziesz tu cztery lata…
Kilka dni temu byłem w bibliotece robić zadanie domowe. Fajna biblioteka, taka wyjebana nowoczesnością i dostępnością dla każdego. Siedzę przy stole i sobie skrobię w zeszycie. Zauważam chłopaka z pewną kobietą, którzy kręcą się bez celu. Niech se chodzą, ja mam co robić. Kilka minut później podbijają do mnie. Chłopak coś burknął pod nosem, a potem głos zabrała kobieta. Jak się okazało, była to jego matka. Matka mówiła cały czas w imieniu syna, „on chciał zobaczyć tę bibliotekę, ale koledzy z roku to albo na obiad, albo do akademików i nie chcieli z nim przyjść, więc ja przyszłam”. Hmm. Wywiązała się rozmową między mną, a jego matką, chłopak stał z boku i słuchał uważnie. Matka pytała się mnie o wypożyczanie książek i sposób funkcjonowania biblioteki, a ja grzecznie tłumaczyłem.

Moja rozmówczyni powiedziała, że mam tęgi łeb, a ja na to, że w końcu czwarty rok studiów jestem. Matka zwróciła się do swojego syna „widzisz, jak ty będziesz tu 4 lata, to też będziesz wiedzieć jak ta biblioteka działa”.

Nie chciałem nic mówić, ale 3 lata spędziłem w innym mieście i na czwarty rok przeniosłem się do Katowic, więc dla mnie to też wszystko jest nowość. Żal mi się zrobiło tego chłopaka, żeby go nie upokorzyć do końca.

„Masz jeszcze jakieś pytanie do pana?” – zapytała matka syna. Zachowałem kamienną twarz. Nie powinienem był?

Siostra, której nigdy nie miałem
Nigdy nie wierzyłem w znaczenie liczb, numerelogie i inne gówna. Ostatnio jednak zmieniłem swoje nastawienie. Rozmawiałem z dopiero-co-poznaną-dziewczyną-z-piętra-niżej:
(…)
-Miałam niedawno urodziny.
-Taa? A kiedy? – rzuciłem zalotnie.

Chwilę później przeżyłem szok, że aż zabrakło mi słów. Dziewczyna miała ten sam dzień i miesiąc urodzenia co ja, tylko rok inny. Ogólnie to jeszcze nigdy w życiu nie poznałem osobę, która ma aż tyle podobnych cech co ja :o. Chociaż w niektórych kwestiach to mamy zdania zupełnie odmienne, to jednak to spotkanie sprawiło, że coś jest na rzeczy w numerologiach!

Party?
Byłem w sklepie po browary, a w kolejce przede mną dwie Hiszpanki z jebanego Erazmusa. Tych z Erazmusa też pełno. W każdym razie były w sklepie i chciały coś kupić, ale że mówiły w każdym języku, tylko nie po polsku, to sprzedawczynie nie zrozumiały. Akurat w kolejce był tez jakiś koleś, który zrozumiał o co im chodzi i powiedział to kasjerkom.

Ja i Hiszpanki wyszliśmy w tym samym czasie ze sklepu. Ja lekko napierdolony postanowiłem zagadać po angielsku o pierdoły. Po krótkiej rozmowie rzuciłem hasło:
-Party?
-Yes! – odpowiedziała jedna z nich.
-Where?
-POMARAŃCZA! (tak się nazywa klub).

Jedno polskie słówko znały.

Czasoprzestrzeń zakrzywia się w akademiku
Nie wiem dlaczego, ale jakoś na nic nie mam czasu. Ostatnie dni wracałem o godzinie 18-19. Przy okazji spotyka się znajomych (albo lepiej – znajome), które zapraszały na GORONCOM KAFKĘ, czasem dodając „dzisiaj nie ma mojej współlokatorki”. Szkoda, pewnie by się z nami kawusi napiła ;( . Gdy już wracałem z odwiedzin była godzina 20-22. Umyć się, zrobić śniadanko, jeszcze kogoś pozaczepiać po drodze albo zrobić jakiś odpał i momentalnie jest północ na zegarze. Muszę lepiej zacząć zarządzać swym czasem.

Z czym ci się kojarzy…
W innej konwersacji z pewną dziewczyną, ta zapytała się mnie, jak podoba mi się jej rodzinne miasto. Mówię, że fajne, takie żywe, coś się dzieje. Ta była nieco zdziwiona. „Serio? Większości osób kojarzy się ono z kopalniami i smokiem. Takim pisanym przez g”.

Kończąc zatem tę nawijkę
Na pewno byłoby jeszcze o czym pisać, ale myślę, że nie wszystkie fakty należy ujawniać . Do następnego!

Comments
  • emil 12 października 2014 at 12:46

    Czyli bedo seksy? Czy jest would bang?

  • admin 12 października 2014 at 13:03

    Spokojnie, na razie nie zawracam sobie tym szczególnie głowy. Niestety, ale mam zaległości programowe. Z jednego przedmiotu trochę, z drugiego tez trochę, z trzeciego to samo. Jak się weźmie to do kupy, to jest całkiem sporo do nadrobienia. Muszę więc w pierwszej kolejności nadrobić przynajmniej część rzeczy, żeby wiedzieć co się dzieje na zajęciach. Każdy dzień zwłoki jest na moją niekorzyść, a jeśli nie chcę za pół roku się pożegnać albo płacić grubą kasę za warunki, to muszę spiąć dupsko teraz.

  • emil 12 października 2014 at 16:52

    Ale da się jako tako uczyć? Czy to ten mityczny akademik że ciągle ktoś hałasuje, imprezy i w ogóle? No wiem jesteś dopiero niecałe 2 tyg ale już coś wiesz.

  • admin 14 października 2014 at 11:34

    To jest ciekawy temat. W pokoju w akademiku warunków nie ma, bo na dwóch chłopa mamy jeden stół, na którym współlokator rozstawił swój lapek i zostało tylko troszkę miejsca na jedzenie czy szklankę. W akademiku mieszka kilka dziewczyn z mojego roku, to zrobiliśmy sobie jedną sesję nauki w kuchni. Pomijając to, że grupa osób chciała nas wkurwić to było nieźle. Najlepsze warunki do nauki są w bibliotece, którą opisałem w notce. Taka nowoczesna biblioteka, połączona z czytelnią i kafejką internetową. Przychodzisz, siadasz przy stole, robisz co chcesz, szukasz książek, korzystasz z internetu. Bylem tam już wiele razy i tylko szkoda, że czas tak szybko tam leci. Wracając jeszcze do akademików, to są imprezy, ale nie jakieś irytujące. Raz był koncert w kuchni do czwartej rano, a ja zasnąłem po 23 ;). Jednak im wcześniej zaczniesz naukę w akademiku, tym lepiej.

  • Post a comment

    Threaded commenting powered by interconnect/it code.

Powered by WordPress | Designed by: Free WordPress Themes | Compare Free WordPress Themes, Compare Premium WordPress Themes and