Korporejszyn gejms – czy chcesz pracować w korpo?
3

Nasi rodzice często odczuwają dumę z faktu, iż ich pociecha posługuje się językiem angielskim, pracuje w korporacji gdzie poniekąd wykorzystuje się ten czy inny język obcy, że wygląda to wszystko poważnie. Jednak nie łudźmy się – nie jest to w dzisiejszym świecie nic nadzwyczajnego.
komentarz na pewnym forum internetowym

Kiedy wiadomo, że ktoś twoje CV do pracy rozpatrzył? Ano, jak się odezwą i zaproponują ci przyjście do biura…

W notce tej nie chcę opisywać procesu rekrutacji, ale bardziej to, co mnie zaciekawiło. A może zaniepokoiło. K-O-R-P-O-R-A-C-J-A.

Czo to?
Poprzez korporację rozumiem dużą firmę o zasięgu globalnym, w której pracuje multum ludzi za właściwe pieniądze i tak też przyjmijmy na potrzeby notki.

Aha, bym zapomniał. Korporacje uwielbiają wciskać język angielski, gdzie to tylko możliwe. Bo w końcu są światową, przepraszam, worldwide firmą z angielską nazwą.

Drapacz chmur
Jak duża firma, to i duży budynek. Dojechałem do siedziby firmy i zbliżam się do kilkunastupiętrowego, oszklonego budynku. Nie muszę chyba dodawać, że budynek ten ma w nazwie Business?

Wchodzę do środka. Oczywiście, drzwi muszą się wyróżniać, bo w końcu korporacja, są więc obrotowe. W holu (a może in hall?) portiernia, obok niej barierki (trochę jak na stadion piłkarski, tylko mniejsze, by nie kojarzyło się z więzieniem). Portier chwilowo nie miał czasu, by się mną zająć, więc przyglądałem się jak to działa. Co chwilę ktoś przechodził, przykładał specjalną kartę magnetyczną do barierki, ta zwalniała blokadę i można przejść.

Wyjaśniam portierowi po co przychodzę, ten mnie spisuje do zeszytu i wręcza specjalną kartę magnetyczną z smyczą guest. „Wie Pan jak się tym obsługiwać?” – rzuca. No przecież, że nie. Coś mi wytłumaczył, ale tak niezrozumiale, że postanowiłem wejść na „krzywy ryj”, jak to lubię nazywać.

Przykładam kartę kilkukrotnie do barierki, bo nie zauważyłem wcześniej odpowiednio wydzielonego pola na czytnik (przykładałem do wyświetlacza). Udało mi się jednak przejść przez pierwszą przeszkodę. Kolejna czekała tuż przede mną.

Cómo hablar polaco
Musiałem udać się na jedno z ostatnich pięter, na korytarzu było kilka wind. Schód nigdzie nie widziałem (a były gdzieś schowane, jednak jedna z ważniejszych zasad rozmów o pracę mówi – weź windę, bo się zmęczysz nim dojdziesz!). No to biorę windę, ale… Nie ma przycisku, by ją przywołać. Za to przy windach jest takie cudo.

Portier coś przebąkiwał, że trzeba użyć karty do windy. Przykładam ją więc do panelu i pokazuje się lista pięter, na które mogę jechać (okazało się, że moja karta guest umożliwia mi tylko poruszanie się między piętrem, na które mam jechać i parterem – tak bym się nie szwendał). Przycisku żadnego nie ma, ekran dotykowy. Instynkt podpowiada, by nacisnąć numerek z piętrem. Na ekranie pojawia się napis TAKE 2 <.

Super. Windy dalej nie ma. Przykładam jeszcze raz, ponawiam czynności i znowu TAKE 2 <. Po chwili przyjeżdża winda numer 2, wsiadam. Wewnątrz, jak nietrudno można się domyślić, znowu brak jakichkolwiek przycisków. Wchodzę, drzwi się zamykają i jadę wprost na zadeklarowane piętro.

Wysiadam. Korytarz, kilka drzwi dookoła mnie, jedne z napisem bodajże portiernia (i chyba po polsku!!). Chcę wejść, ale co, drzwi zamknięte! Znowu trzeba przyłożyć kartę.

Jak w domu?
Jestem w środku, wyjaśniam o co chodzi. Miła kobieta oznajmia, bym sobie otworzył szafę i na wieszak powiesił kurtkę, między ubrania innych pracowników, i oczekiwał na przyjście z umówioną osobą.


Podobno drogie, więc zamieszczam.

Na korytarzu położony był fajny dywan, meble do siedzenia oczywiście takie, że nikt normalny by ich nie kupił (drogie). Nade mną zegary, oczywiście kilka, tak bym wiedział jaka godzina jest teraz w Tokio, bo bez tego moje życie nie ma sensu.

Jednak co przykuło moją największą uwagę – przyciski przy drzwiach. Jeden z nich miał podpis EXIT, bo żeby wejść trzeba przyłożyć kartę, ale jak ktoś chce wyjść musi nacisnąć przycisk. Drugi przycisk miał podpis… LIGHT.


Naprawdę?

Pracownik czy niewolnik?
Czas oczekiwania był też doskonałą okazją, by podpatrzeć pracujące tam osoby. Nie da się ukryć, że niemal wszyscy byli osobami co najwyżej około trzydziestki. Z pewnością ciekawiej się pracuje w takim gronie aniżeli z osobami 60+, ale o ile jest to twój team. Bo jeśli cały zakład pracy stanowią ludzie młodzi, to zapala się w głowie czerwona lampka i zaczynasz szukać powodu takiego stanu rzeczy. Przewinęło się kilka osób mających nieco więcej niż 30 lat, ale i ubiór niecasualowy świadczył o zajmowaniu wyższego stanowiska niż jakiś tam team leader.

Podpatrzyłem osoby, do kilku dziewczyn uśmiech się puściło , ale cały czas miałem wrażenie, że atmosfera wewnątrz nie jest naturalna. Wszyscy uśmiechnięci, rozmawiają, żartują, idą sobie po kawę, myślą o lunchu. Chyba tak właśnie…


… wyobrażam sobie Koreę Północną (?!).

Czy ci ludzie są do tego stopnia marionetkami, ogarniętymi pracą, że w pogoni za pieniędzmi zapomnieli, czym naprawdę jest szczęście?

Nie wiem.

A może wiem?
W końcu przyszła osoba, z którą byłem omówiony. Idziemy do innego pokoju, po drodze jednak ktoś zagaduje do towarzyszącej mi osoby. Tak się stało, że zatrzymaliśmy się obok białej tablicy, po której pisze się pisakami. Przyjrzałem się jej bliżej. Wydaje mi się, że na tablicę był naniesiony pewien szablon, którego nie dało się usunąć. I tak np. było wydzielone miejsce na TODAY i YESTERDAY, a w nich ktoś coś napisał, w miarę po polsku, zamieniając niektóre wyrazy na angielskie odpowiedniki.

Obok była inna tabela, w kolumnach nazwy działów, rzecz jasna po angielsku, w wierszach imiona. Wartościami były tutaj liczby. Nie dedukowałem, co mogą oznaczać, ale zapewne wiązały się z wydajnością pracownika.

W innej części tablicy zauważyłem „Dziękujemy (IMIĘ) za (nie pamiętam co) :)”. Nawet ten uśmiech wydaje się być strasznie sztuczny.

Wreszcie w rogu były… Magnesy. Z jakimiś postaciami stylizowanymi na kreskówki.

Oni rzeczywiście zapomnieli czym jest szczęście.


Zamieszczam, bo kusi. I tylko dlatego.

Po co komu polski?
Przeszliśmy w końcu do rozmowy rekrutacyjnej. Najpierw musiałem jeszcze wykonać kilka zadań na kartce papieru, ale mniejsza z tym. Podczas rozmowy rzecz jasna hasła jak deadline czy business season, a ty człowieku wiedz co to znaczy.

Rekruterzy chcieli jeszcze sprawdzić moją znajomość Excela, bo zadeklarowałem w CV, że potrafię. Podsuwają mi kartkę z poleceniami… W języku angielskim oraz lapka z włączonym Excelem… Po angielsku!

Tego chyba było za dużo. Nie dość, że całe menu po angielsku, to wszystkie funkcje także (czyli =SUMA nie działa, ale =SUM tak). I jak ja mam to teraz zrobić?

Powiedzieli, bym najpierw mówił jak ja bym to zrobił, z jakiego polecenia bym skorzystał, a oni mi podpowiedzą. Było kilka zadań, na początku szło mi nie za dobrze, ale potem się rozkręciłem i dałem istny popis w ostatnim zadaniu. Rekruterzy, jakby uprzedzając fakty powiedzieli, bym przynajmniej je zaczął, wskazując, że może to być nietrywialne zadanie. Natychmiast wpadłem na pomysł, by użyć tabel przestawnych, którego angielską nazwę znałem, bo kiedyś wyszukiwałem w internecie . Tabela otworzona, ale trzeba coś do niej wstawić. Głośno gdybam, to tutaj, to może tutaj. I w tym momencie się zdziwiłem, bo wyszło od razu . Swojego zaskoczenia jednak nie pokazałem, ale obserwujące mnie osoby były również zaskoczone, co było widać.

Damy znać
Na koniec standardowe „odezwiemy się niezależnie od decyzji”. Wychodzę z biurowca oddając moją guest kartę. Jestem zadowolony, że poszedłem na rozmowę, bo poszła mi fajnie i z pewnością zdobyte doświadczenie z takiego etapu rekrutacji będzie w przyszłości procentować.

Mam jednak dylemat, czy w razie chęci zatrudnienia, wziąć posadę czy nie? Po tym co widziałem oraz na wieść o częstych nadgodzinach pod presją czasu, jestem sceptycznie nastawiony. Będę w najbliższych dniach nad tym gdybał i oczekiwał odpowiedzi… O ile coś przyjdzie.

Pytanie na koniec – ile jest odpowiedzi na pytanie rekrutera „załóżmy, że cię zatrudnimy za 3 miesiące, czy w tym czasie będziesz szukać innej pracy?”. Wydaje mi się, że jedna.

Choć wiadomo, nie musi być ona prawdziwa .

Comments
  • NC fon 11 kwietnia 2016 at 10:02

    Dwa pytania bonusowe dla osób nudzących się:
    1. Jaki był sens umieszczać w notce piosenkę Elektrycznych Gitar?
    2. Do jakiej piosenki, znanej graczom MP do VC, nawiązują pierwsze słowa tytułu notki?

    Nagrody oczywiście nie ma.

  • Piterus 11 kwietnia 2016 at 20:34

    Stolice atakujesz?

    Top lista przebojów VCMP – miejsce 1: hymn moro!

  • admin 13 kwietnia 2016 at 16:31

    1. Ciekawa interpretacja, ale nie. Bardziej chodzi o nawiązanie do budowli.
    2. Zupełne pudło . Pierwsze słowa pochodzą z tekstu pewnej piosenki, która była podkładem muzycznym do pewnego trailera.

  • Post a comment

    Threaded commenting powered by interconnect/it code.

Powered by WordPress | Designed by: Free WordPress Themes | Compare Free WordPress Themes, Compare Premium WordPress Themes and