Błędne koło z komunikacją publiczną
2

Możemy narzekać na autobusy, kolej czy metro, ale z pewnością nie możemy powiedzieć, że są one niepotrzebne. Wolę skorzystać z komunikacji publicznej niż z samochodu z dwóch powodów. Po pierwsze, mam legitymację, a więc mogę kupić bilet ulgowy, czyli dojazd tańszy niż własnym samochodem. Po drugie, gdy mamy gorszy dzień, jazda samochodem może być dla nas niewskazana, wtedy tylko tyłek do autobusu i można robić co innego zamiast skupiać się na drodze. No właśnie, to trzeci argument – można wszystko robić.

Problemem dla mnie mogą być jedynie godziny odjazdów i przyjazdów. Bo wiadomo, nie ma dobrego rannego połączenia, które by mi leżało i na miejscu będę godzinę wcześniej. Godzina to jeszcze nic, bo można się czymś zająć. Ale co, gdy będziemy dwie lub trzy godziny przed czasem? Jeżeli nie potrafimy efektywnie wykorzystywać czasu, to połowę dnia mamy już zmarnowaną. Wtedy mimo wszystko musiałbym pojechać samochodem.

To było słowem wstępu. Mam taką oto sytuację – od kilku lat dojeżdżam pociągiem do szkoły. Kiedyś były pociągi o czasie, kiedy nocne marki kładły się dopiero spać. W ciągu dnia z kolei pociągów było sporo. Jednak od kilku lat sukcesywnie liczba połączeń jest obcinana. Co roku tłumaczenia przewoźnika kolejowego to samo – oni są biedni, a porobili wyniki, kiedy jeździ najmniej osób, więc trzeba zrobić „ciach”…

Nietrudno wyliczyć, że jeszcze kilka lat i okaże się, że kolej na mojej trasie zostanie całkowicie zlikwidowana. Można tutaj dostrzec analogiczną sytuację do polityki telewizji, w której chcemy na siłę wycofać pewien program. Mam na myśli dobranockę w TVP. Była coraz krótsza, o nieregularnych porach, poprzedzona długimi blokami reklamowymi. To zniechęciło widza. I potem mamy dumne ogłoszenie „niska oglądalność dobranocki – program zostaje wycofany”.

Zatem, jeżeli kursów w ciągu dnia będzie coraz mniej, to szansa, że godziny pozostałych kursów będą mi odpowiadać, staje się coraz mniejsza. Jeżeli mi nie będą pasować, to przesiądę się do innego autobusu albo wybiorę samochód. W ten sposób zmniejsza się liczba podróżujących. I wtedy przewoźnik ma swoje „wyniki” kiedy jeździ najmniej osób i mogą takie połączenie zlikwidować. I teraz drogi czytelniku wróć wzrokiem na początek tego akapitu.

Błędne koło? Zgadza się. W ten sposób zarówno przewoźnik, jak i pasażer są niezadowoleni. Pierwszy nie ma pieniędzy, drugi nie ma dojazdu.

Powiedzcie mi jak to możliwe, że np. w Holandii jeżdżą pociągi nawet co kilkanaście minut, czasem wypełnione, czasem puste, przejeżdżają przez wioski zabite dechami i IM SIĘ TO OPŁACA? A w naszym kraju NIC SIĘ NIE OPŁACA?

Comments
  • Najciekawsze wpisy 2013 | Kącik NC 29 grudnia 2013 at 00:24

    […] także, dlaczego oszczędności na komunikacji publicznej, a więc cięcia liczby połączeń, jedynie pogrążają spółki przewozowe. Dlaczego jednak oni tego nie […]

  • NC 5 września 2019 at 19:24

    Wróciłem do tego wpisu po przeczytaniu (zupełnie przypadkowo) wywiadu z p. Karolem Trammerem. Jest z nim bardzo dużo wywiadów, jest nawet książka o upadku kolei, a tu link
    http://next.gazeta.pl/next/7,151003,25146341,trammer-w-iii-rp-prawie-zlikwidowalismy-kolej-polityka-rentownosci.html

    W każdym razie p. Trammer idealnie rozpracował temat i co najważniejsze, jego wnioski pokrywają się z moimi, napisanymi 6 lat temu. W skrócie: stwierdzono, że kolej to relikt komuny, a że komuny nie lubimy, to trzeba to zlikwidować. Stosuje się w tym celu tzw. „wygaszanie popytu”, termin, który rzekomo funkcjonuje nawet w oficjalnych dokumentach. Cel to osiągnięcie błędnego koła, które opisałem wyżej. Mamy siatkę połączeń, z której kasujemy kilka kursów. Część podróżnych się wykrusza, część nadal jeździ. Teraz trzeba zniechęcić tych, co dalej jeżdżą, rzucając kłody pod nogi poprzez ustawianie złych godzin (trzeba długo czekać na połączenie powrotne, godziny przesiadek do innych pociągów nie są skorelowane itd.). Wtedy kolejna część pasażerów rezygnuje i znowu można uciąć połączenia, którymi przecież nikt nie jeździ. Powtórz kilka razy i wiesz co nastąpi.

    W notce wspominałem, że w moim przypadku doprowadzi to do zamknięcia linii kolejowej. Tak się nie stało, jednak liczba połączeń została dramatycznie ograniczona, nie wspominając już o tym, że ostatnie połączenie było o godzinie 20/21. Kilka lat temu jednak nastąpił przełom, bo w końcu przestało się likwidować połączenia, a nieśmiało zaczęto niektóre przywracać. Czy to dobry ruch? Są już historie, gdzie pociągi wróciły na nieuruchomione od lat linie, a po kilku miesiącach zniknęły, bo nikt nie jeździł. Trzeba być idiotą, za przeproszeniem, żeby najpierw, znowu za przeproszeniem, wyruchać ludzi, likwidując im pociągi, w wyniku czego zmusiło się ich do zakupu samochodu lub nawet złożenia wypowiedzenia z pracy, a po kilku latach rzucić im 4 pociągi i czekać, aż się na nie rzucą.

    W chwili kiedy to piszę, to moje nastawienie się już nieco zmieniło, gdyż legitymacji już nie mam , więc najważniejszy argument wypadł, ale wciąż uważam, że komunikacja publiczna ma sens, o ile zapewnia dobre czasy połączeń oraz przystanki blisko miejsc, które nas interesują. W tej chwili dojeżdżam do pracy 55 km w jedną stronę (sam się sobie czasem dziwię, że to robię). Pociągów nie ma, bo remonty, a nawet jak wróciły na czas wakacji, to były w takich godzinach, że rano musiałbym do pracy przyjechać dużo, dużo wcześniej, a z powrotem znowu długo, długo czekać. Sam pociąg jechał pół godziny dłużej niż analogiczny dojazd samochodem.

    Za to do wyboru do koloru jest oferta prywatnych busiarzy (swoją drogą wielka mafia), ale przejazd nimi jest niekomfortowy (dostawczaki z włożonymi siedzeniami, bez klimy, przeładowane) i na dodatek bardzo trudno o bilety okresowe, bo każdy busiarz honoruje tylko swoje. Jeżdżąc na jednorazówkach wyjdzie coś taniej niż paliwo+zużycie auta, ale nie jest to suma, która zachęcałaby do korzystania z ich oferty, zważywszy na wiele niedogodności.

    Pozostaje więc samochód…

    Do sedna, co zrobić? Ciężko powiedzieć. Wprowadzone ostatnio zmiany czyli ustawa pks-owa oraz plany ratowania kolei pokazują, że rząd dostrzegł zachodzący problem, ale czy to wystarczy, by ludzie ponownie pokochali komunikację publiczną? Nie sądzę. W parze za tym musiałyby iść kary w postaci zapłaty za wjazd samochodem do miasta, czyli zamiast zachęcać do komunikacji – zniechęcać do własnego auta. A to może być ryzykowna gra.

    Komentarz wyszedł dłuższy niż sam wpis, ale mam nadzieję, że za 6 lat zrewiduję co napisałem teraz i wcześniej .

  • Post a comment

    Threaded commenting powered by interconnect/it code.

Powered by WordPress | Designed by: Free WordPress Themes | Compare Free WordPress Themes, Compare Premium WordPress Themes and